17 WRZESIEŃ
OBRONA GRODNA
Fragment książki mojej siostry, córki Anny Rudawcowej Haliny Łupinowicz która w momencie napasci sowieckiej na Poskę miała 14 lat.
OBRONA GRODNA
Fragment książki mojej siostry, córki Anny Rudawcowej Haliny Łupinowicz która w momencie napasci sowieckiej na Poskę miała 14 lat.
OBRONA GRODNA
Dziewiętnastego września obudziły nas strzały. Z początku pojedyncze,
jakby nieśmiałe, stopniowo nasilające się i bardziej regularne. Wyglądało na
bitwę. Nasłuchiwaliśmy. Z domów powychodzili zaciekawieni i przerażeni sąsiedzi.
Znowu padały pytania: co to? Gdzie strzelają? dlaczego? Tato nie wytrzymał
nerwowo i pomimo próśb mamy wyszedł z domu, tylko do rogu ulicy Łososińskiej,
ale wrócił bardzo szybko. Zobaczył dużo jadących
czołgów z czerwoną gwiazdą. Później opowiedział, jak podeszła elegancka
pani (była to żona polskiego oficera jak dowiedzieliśmy się później) z olbrzymim
bukietem i podała go oficerowi sowieckiemu. Prawie natychmiast nastąpiła
eksplozja. Takich powitalnych bukietów w Grodnie, jak później mówiono, było
więcej. Ojciec nie czekał dalej i pośpieszył do domu. Przebywanie na ulicy w
takiej sytuacji stało się niebezpieczne. I z tą chwilą zaczęło się piekło,
które trwało tydzień. Tylko tydzień i aż tydzień! Grodno broniło się!
Zdemobilizowani żołnierze ruszyli do koszar i chwycili porzuconą niedawno broń.
Dzieci Grodna z butelkami benzyny szły na bolszewickie czołgi. Na starym zamku Stefana
Batorego zamknęła się garść bohaterów. Bolszewicy ze wszystkich stron otoczyli Grodno.
Ich zaskoczenie nie miało granic. Wszędzie witano ich w miarę entuzjastycznie. Grodno
przywitało ich gradem kul. Od strony fortów następowała piechota wojsk
bolszewickich. Z kuchennego okna było widać dokładnie nawet gwiazdy na czapkach
z czubami, nazywaliśmy je czubarykami. Uliczkami wśród kolorowych willi przejeżdżały
czołgi. I znowu zadrżała ziemia. Czołgiści nastawiali lufy dział na domy, na
okna, na ogródki tonące
w różnobarwnych astrach. Gdy przypadkiem ktoś nieuważny pojawił się w
oknie, strzelali. Strzelali też w kierunku drugiego brzegu Niemna, skąd padały
pociski, ale nasze. Na zamku było działo. Odróżnialiśmy jego huk. Na szczycie
powiewała dumnie biało-czerwona flaga. To wszystko napawało nas radością, wiarą
w cud, cud wolności! Jak to się miało stać, nie byliśmy w stanie uzasadnić
logicznie. Walka zajadła trwała nadal. Tu i ówdzie wybuchały pożary. W każdej
bramie miasta stali żołnierze polscy i zwykli mieszkańcy, cywile, którzy strzelali
do wroga broniąc Grodna, Niemna, broniąc wolności! Uzbrojone wojsko sowieckie,
naturalnie miało przewagę. Kiedy jednak z ukrycia padały strzały lub leciały
butelki z benzyną, ginęli w płomieniach. Bolszewicy nie przebierali w środkach,
by jak najprędzej zająć miasto. Walki uliczne trwały i nasilały się. Miał
miejsce wśród walk taki wypadek: niespodziewanie przed czołgi wybiegł
kilkuletni chłopczyk, po którego wyciągnęły się brudne ręce sowieckiego
żołnierza. Czołgista uniósł chłopca w górę i trzymał wysoko, narażając go na
strzały ze strony Polaków. Malec darł się strasznie. Ucichły strzały polskich
żołnierzy, ktoś krzyknął: „niebój się, nie płacz, nie będziemy strzelać!"
I tak wjechali na rynek miasta „bohaterowie" Związku Sowieckiego, pod
osłoną kruchego, dziecięcego ciałka. Na zamku broniono się w dalszym ciągu.
Dalej powiewała biało-czerwona flaga. W chwilach, gdy cichł łoskot jadących
czołgów, spoglądaliśmy przez okno w kierunku śródmieścia, w kierunku zamku.
Po kilku dniach zaciekłej i rozpaczliwej obrony bolszewicy zajęli
Grodno. Ucichły strzały. Na moście postawiono straż. Mieszkańcy, których
zaskoczył najazd bolszewików na drugim brzegu Niemna, wracali do domów. Każdy
był w sposób brutalny rewidowany. Kto nie potrafił się wylegitymować, nie miał
żadnego dowodu przy sobie, był aresztowany lub rozstrzeliwany na miejscu.
Dzieci, u których znaleziono butelkę (nie musiała być napełniona) także
rozstrzeliwano. Mali obrońcy Grodna padali miękko jak podcięte kwiaty. Nie pozwolono
zbierać ciał poległych i rozstrzelanych Polaków. Ciała poległych żołnierzy bolszewickich
sprzątnięto natychmiast. A było ich nie mniej niż Polaków. Zamek nadal się bronił
i nadal był naszą nadzieją. Bolszewicy wzywali do poddania się. W odpowiedzi otrzymali
serię z automatu i huk wysadzających się w powietrze niedobitków - bohaterów Grodna.
Na zamku króla polskiego tkwiła czerwona flaga, symbol władzy i panowania bolszewików.
To już koniec! Znikąd ratunku! Powychodziliśmy z piwnic wymęczeni, bladzi i
załamani. Pozwolono rodzinom pochować zabitych. Wśród rozrzuconych trupów
polskich chodziły jak widma: matki, żony, siostry. Zaglądały u martwe twarze, w
szeroko otwarte oczy. Co chwilę powietrzem wstrząsał krzyk rozpaczy, lament.
Któraś z kobiet poznała męża, inna tuliła głowę syna czy brata. Jeszcze inna
chwytała martwe ciało dziecka i biegła oszalała z rozpaczy do domu. Jak dobra,
czuła matka przyjęła tych cichych bohaterów Ziemia Grodzieńska. Stanęły
brzozowe krzyże na
parafialnym cmentarzu, a na nich słowa wypisane kochającą ręką: „Zginął
za Grodno". Przybiegła do nas zapłakana p. Bruzgowa. Szukała syna - Lonka,
ucznia taty, którego wśród zabitych nie znalazła. Tato pocieszał: „Na pewno
znajdzie się wśród żywych, to sprytny chłopak, na pewno wymknął się
bolszewikom. Niech pani nie płacze". Tato miał rację, Lonek żył i wrócił
do domu.
Zaczęły się donosy do władz sowieckich, nieprawdziwe i krzywdzące.
Koleżankę taty, nauczycielkę, wywlekli z domu. Ojciec jej miał domek i trochę
piaszczystej ziemi, był schorowany i nikomu nie wadził. Na oczach córki zakopywali
żywcem siwego ojca. Biedna zwariowała! Władze nie wtrącały się do tych
okrutnych samosądów. Bolszewicy zajęli urzędy, koszary, szkoły. Zaczęły się
aresztowania , najwięcej wśród młodzieży. Wznowiono naukę w szkołach i
gimnazjach, zmieniono system nauczania —zatryumfowała dziesięciolatka.
LICZYŁ SIĘ TYLKO HONOR
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz