Translate

wtorek, 17 września 2013

74 ROCZNICA NAPAŚCI ZSRR NA POLSKĘ

17 WRZESIEŃ
                                             OBRONA   GRODNA
 Fragment książki mojej siostry,  córki Anny Rudawcowej Haliny Łupinowicz która w momencie napasci sowieckiej na Poskę miała 14 lat.


OBRONA GRODNA
Dziewiętnastego września obudziły nas strzały. Z początku pojedyncze, jakby nieśmiałe, stopniowo nasilające się i bardziej regularne. Wyglądało na bitwę. Nasłuchiwaliśmy. Z domów powychodzili zaciekawieni i przerażeni sąsiedzi. Znowu padały pytania: co to? Gdzie strzelają? dlaczego? Tato nie wytrzymał nerwowo i pomimo próśb mamy wyszedł z domu, tylko do rogu ulicy Łososińskiej, ale wrócił bardzo szybko. Zobaczył dużo jadących
czołgów z czerwoną gwiazdą. Później opowiedział, jak podeszła elegancka pani (była to żona polskiego oficera jak dowiedzieliśmy się później) z olbrzymim bukietem i podała go oficerowi sowieckiemu. Prawie natychmiast nastąpiła eksplozja. Takich powitalnych bukietów w Grodnie, jak później mówiono, było więcej. Ojciec nie czekał dalej i pośpieszył do domu. Przebywanie na ulicy w takiej sytuacji stało się niebezpieczne. I z tą chwilą zaczęło się piekło, które trwało tydzień. Tylko tydzień i aż tydzień! Grodno broniło się! Zdemobilizowani żołnierze ruszyli do koszar i chwycili porzuconą niedawno broń. Dzieci Grodna z butelkami benzyny szły na bolszewickie czołgi. Na starym zamku Stefana Batorego zamknęła się garść bohaterów. Bolszewicy ze wszystkich stron otoczyli Grodno. Ich zaskoczenie nie miało granic. Wszędzie witano ich w miarę entuzjastycznie. Grodno przywitało ich gradem kul. Od strony fortów następowała piechota wojsk bolszewickich. Z kuchennego okna było widać dokładnie nawet gwiazdy na czapkach z czubami, nazywaliśmy je czubarykami. Uliczkami wśród kolorowych willi przejeżdżały czołgi. I znowu zadrżała ziemia. Czołgiści nastawiali lufy dział na domy, na okna, na ogródki tonące
w różnobarwnych astrach. Gdy przypadkiem ktoś nieuważny pojawił się w oknie, strzelali. Strzelali też w kierunku drugiego brzegu Niemna, skąd padały pociski, ale nasze. Na zamku było działo. Odróżnialiśmy jego huk. Na szczycie powiewała dumnie biało-czerwona flaga. To wszystko napawało nas radością, wiarą w cud, cud wolności! Jak to się miało stać, nie byliśmy w stanie uzasadnić logicznie. Walka zajadła trwała nadal. Tu i ówdzie wybuchały pożary. W każdej bramie miasta stali żołnierze polscy i zwykli mieszkańcy, cywile, którzy strzelali do wroga broniąc Grodna, Niemna, broniąc wolności! Uzbrojone wojsko sowieckie, naturalnie miało przewagę. Kiedy jednak z ukrycia padały strzały lub leciały butelki z benzyną, ginęli w płomieniach. Bolszewicy nie przebierali w środkach, by jak najprędzej zająć miasto. Walki uliczne trwały i nasilały się. Miał miejsce wśród walk taki wypadek: niespodziewanie przed czołgi wybiegł kilkuletni chłopczyk, po którego wyciągnęły się brudne ręce sowieckiego żołnierza. Czołgista uniósł chłopca w górę i trzymał wysoko, narażając go na strzały ze strony Polaków. Malec darł się strasznie. Ucichły strzały polskich żołnierzy, ktoś krzyknął: „niebój się, nie płacz, nie będziemy strzelać!" I tak wjechali na rynek miasta „bohaterowie" Związku Sowieckiego, pod osłoną kruchego, dziecięcego ciałka. Na zamku broniono się w dalszym ciągu. Dalej powiewała biało-czerwona flaga. W chwilach, gdy cichł łoskot jadących czołgów, spoglądaliśmy przez okno w kierunku śródmieścia, w kierunku zamku.
Po kilku dniach zaciekłej i rozpaczliwej obrony bolszewicy zajęli Grodno. Ucichły strzały. Na moście postawiono straż. Mieszkańcy, których zaskoczył najazd bolszewików na drugim brzegu Niemna, wracali do domów. Każdy był w sposób brutalny rewidowany. Kto nie potrafił się wylegitymować, nie miał żadnego dowodu przy sobie, był aresztowany lub rozstrzeliwany na miejscu. Dzieci, u których znaleziono butelkę (nie musiała być napełniona) także rozstrzeliwano. Mali obrońcy Grodna padali miękko jak podcięte kwiaty. Nie pozwolono zbierać ciał poległych i rozstrzelanych Polaków. Ciała poległych żołnierzy bolszewickich sprzątnięto natychmiast. A było ich nie mniej niż Polaków. Zamek nadal się bronił i nadal był naszą nadzieją. Bolszewicy wzywali do poddania się. W odpowiedzi otrzymali serię z automatu i huk wysadzających się w powietrze niedobitków - bohaterów Grodna. Na zamku króla polskiego tkwiła czerwona flaga, symbol władzy i panowania bolszewików. To już koniec! Znikąd ratunku! Powychodziliśmy z piwnic wymęczeni, bladzi i załamani. Pozwolono rodzinom pochować zabitych. Wśród rozrzuconych trupów polskich chodziły jak widma: matki, żony, siostry. Zaglądały u martwe twarze, w szeroko otwarte oczy. Co chwilę powietrzem wstrząsał krzyk rozpaczy, lament. Któraś z kobiet poznała męża, inna tuliła głowę syna czy brata. Jeszcze inna chwytała martwe ciało dziecka i biegła oszalała z rozpaczy do domu. Jak dobra, czuła matka przyjęła tych cichych bohaterów Ziemia Grodzieńska. Stanęły brzozowe krzyże na
parafialnym cmentarzu, a na nich słowa wypisane kochającą ręką: „Zginął za Grodno". Przybiegła do nas zapłakana p. Bruzgowa. Szukała syna - Lonka, ucznia taty, którego wśród zabitych nie znalazła. Tato pocieszał: „Na pewno znajdzie się wśród żywych, to sprytny chłopak, na pewno wymknął się bolszewikom. Niech pani nie płacze". Tato miał rację, Lonek żył i wrócił do domu.
Zaczęły się donosy do władz sowieckich, nieprawdziwe i krzywdzące. Koleżankę taty, nauczycielkę, wywlekli z domu. Ojciec jej miał domek i trochę piaszczystej ziemi, był schorowany i nikomu nie wadził. Na oczach córki zakopywali żywcem siwego ojca. Biedna zwariowała! Władze nie wtrącały się do tych okrutnych samosądów. Bolszewicy zajęli urzędy, koszary, szkoły. Zaczęły się aresztowania , najwięcej wśród młodzieży. Wznowiono naukę w szkołach i gimnazjach, zmieniono system nauczania —zatryumfowała dziesięciolatka.


                           LICZYŁ SIĘ TYLKO HONOR

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz