Od dłuższego już czasu, a dokładnie od przejścia na
emeryturę i publikując w internecie twórczość literacką mojej mamy Anny Rudawcowej,
często wspominam naszą wspólną tułaczkę na Sybirze.
Byłem wówczas dzieckiem i jako dziecko na swój
sposób przeżywałem wygnanie i utratę szczęśliwego
dzieciństwa w swojej ojczyźnie. Dla mnie wtedy
tragizm wygnania, to był ustawiczny głód i zimno, brak chleba i ciepłego ubrania, wiele innych spraw nie
docierało wówczas jeszcze do mojej świadomości. Ja i rówieśnicy moi, koledzy i
koleżanki z baraku, praktycznie całymi dniami byliśmy sami, ponieważ matki nasze
od świtu do późnej nocy ciężko fizycznie pracowały. I oni podobnie jak ja odczuwali
ówczesną nędzną naszą rzeczywistość.
Po 6-ciu latach powrót do kraju, upływały lata, zacierały
się w pamięci bolesne wspomnienia, nie było czasu ani chęci na powrót myślami
do przeszłości. Naturalna kolej losu, dzieci stały się dorosłymi ludźmi,
dorośli już się postarzeli, a syndrom sybiraka pozostał. Kilka dni temu
wspomnienia odżyły, gdy moje, dwie
sybirskie koleżanki natrafiły na stronki
internetowe poświęcone twórczości mojej mamy i napisały do mnie, że rozpoznały
siebie na zdjęciu załączonym do tych stron. Ucieszyłem się bardzo tym kontaktem
i perspektywą wymiany wspomnień z naszego, wspólnego, wykoślawionego przez
Sybir dzieciństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz